„Pięcioksiąg” Mateusza i chrzest
Wiemy już, że Mateusz ułożył schemat życia Jezusa, z którego korzystali pozostali ewangeliści. Wygląda on następująco: życie ukryte, działalność publiczna, działalność publiczna wewnątrz Galilei, potem w Jerozolimie, pojmanie, męka, śmierć, zmartwychwstanie.
Ale trzeba nam jeszcze coś zauważyć. Otóż najważniejszą księgą Pisma Świętego dla wierzącego Żyda jest Pięcioksiąg, czyli Tora. To, czym w Kościele Katolickim jest tabernakulum, tym w synagodze zwój Tory, który jest przechowywany w specjalnej arce. W synagodze przed Torą pali się wieczne światło, tak jak przed naszym tabernakulum. Dlatego jeśli wnikliwie się czyta ewangelię Mateusza to można zauważyć pewną prawidłowość. Otóż mamy pięć cykli cudów oraz pięć cykli mów Jezusa. Cuda zostały ułożone w pięciu cyklach po trzy w każdym.
Dla przykładu: pierwszy cykl pojawia się w rozdziale ósmym i mamy tam: uzdrowienie trędowatego, następnie setnik z Kafarnaum (uzdrowienie sługi), następnie uzdrowienia w domu Piotra. Potem jest przerywnik, nawiązujący do potrzeby wyrzeczenia, uciszenie burzy na morzu, uzdrowienie dwóch opętanych, uzdrowienie paralityka. Potem mamy powołanie Mateusza i znów mamy trzy cudy: uzdrowienie córki Jaira i kobiety cierpiącej na krwotok, uzdrowienie dwóch niewidomych, i uzdrowienie opętanego i chorych. Następnie mamy wybór Dwunastu i potem znowu trzy cudy, j jeszcze raz trzy cudy.
Podobnie jest z mowami. Są one zebrane w grupy po pięć. Odnajdziemy je w ewangelii zatytułowane następująco: kazanie na górze, mowa apostolska, mowa w przypowieściach, mowa o Kościele i mowa eschatologiczna.
Co z tego wynika? Że Mateusz pisze w swoim przekonaniu nową Torę! Mateusz przedstawia Chrystusa jako nowego Mojżesza. Bo przecież centralną postacią Tory był Mojżesz. U Mateusza Jezus staje się prawodawcą, cudotwórcą, wybawicielem, nauczycielem. Zatem Mateusz przedstawia Jezusa, który go powołał i za którym on poszedł, jako nowego Mojżesza. W ten sposób Nowy Testament staje się nie tylko wypełnieniem, ale i uzupełnieniem Starego Testamentu.
Chrzest Mt 3,13-17
Zachęcam dzisiaj do refleksji nad swoim własnym chrztem i tym, co uczyniłem z łaską, którą wtedy otrzymałem. Uczyńmy to w oparciu o jedno słowo. W języku greckim pojęcie używane na określenie chrztu miało wiele znaczeń. Czasownik BAPTIDZO był stosowany na określenie różnych, nawet odległych znaczeniowo czynności:
– Baptidzo oznaczało „zanurzyć, zatopić, unieszkodliwić, np. zalać miasto”. Jeśli odnieść to do człowieka, chodziło o wprowadzenie w sytuację czy stan nienaturalny, a nawet niebezpieczny czy też budzący grozę, w sytuację będącą trudnym doświadczeniem, wymagającym pomocy.
– Baptidzo oznaczało „czerpać wino kubkiem z dzbana”. W odniesieniu do człowieka oznaczało zatem podjęcie pewnej czynności w celu pozyskania czegoś upragnionego, wartościowego.
– Baptidzo oznaczało także „ochrzcić, dokonać ablucji”, a więc oczyścić, obmyć, pokazać prawdziwe oblicze ukryte pod osłoną brudu.
Czyli chrzest to zanurzenie i doświadczenie śmierci… grzechu. Czy ciągle powstaję do nowego życia?
Czyli chrzest to czerpanie wina. Ten, kto zanurzony został w wodach chrztu, zmienił się, już nie jest tylko pustym naczyniem. Czy napełniam się znajomością Pana?
Czyli chrzest to obmycie. Czy obmywam się z brudu grzechu?